Apetyt na Teneryfę (cz. II) : ciekawe produkty i potrawy, ceny w restauracjach i urządzanie kanaryjskiej uczty w domu.


Dziś druga część relacji jedzeniowej z Teneryfy. Tym razem bierzemy na tapetę restauracje, produkty, których warto spróbować i być może warto przywieźć ze sobą jako jadalną pamiątkę :)

Słodkości:

Choć w pierwszej kolejności polecam obżerać się do oporu dojrzałymi owocami, jest kilka słodkich ciekawostek, o których muszę wspomnieć. Jeśli lubicie chałwę to koniecznie musicie spróbować turrona, czyli hiszpańskiego smakołyku na bazie migdałów, który moim zdaniem w konsystencji jest do chałwy bardzo zbliżony. Przy wyborze warto zwrócić uwagę na napisy: turrón blando to wersja krucha i miękka, natomiast turrón duro to twarda wersja przypominająca batony orzechowo-miodowe. Udało mi się też dorwać lody o tym samym smaku - były obłędne!

Jeśli chodzi o wypieki - szału nie ma. Wszystko jest jakby smażone w głębokim tłuszczu albo zawinięte w ciasto francuskie. Często w sklepach można znaleźć plastikowe torebki wypełnione wypiekami/ciasteczkami na jeden kęs w cenie 1 euro. Po spróbowaniu kilku rodzajów zdecydowanie najbardziej smakowały nam bolas de anís czyli anyżkowe pączuszki jakby z parzonego ciasta, podobnego do tego, z którego robi się polskie gniazdka czy wianuszki. Choć byłam święcie przekonana, że nie znoszę anyżu, te maluchy są naprawdę dobre!

Kolejnym popularnym ciachem, które można dostać dosłownie wszędzie są filipinos, czyli kruche ciasteczka uformowane na kształt pączków z dziurką, oblane czekoladą. Są bardzo smaczne, choć smak nie jest wybitnie wyjątkowy. Zabawne jest, że na boku opakowania producent zapewnia, że filipinos korzystają z oryginalnej receptury i ,,są dumni, że ktoś ich kopiuje'' :) Stwierdziłam więc, że skoro ciastko doczekało się podróbek, to musi w nim być coś kultowego :D

Gofio to mąka produkowana na wyspach kanaryjskich, o której dość sporo czytałam zanim jeszcze wyjechaliśmy z Polski. Słodycz o tej samej nazwie trudno porównać do czegokolwiek dostępnego w naszych sklepach. Wspólnie ze znajomymi stwierdziliśmy, że smakuje jak surowe ciasto na pierniki - słodkie, miękkie i korzenne, lekko kakaowe, posypane pestkami. To świetny pomysł na prezent, bo do pięknie zapakowanego gofio dołączona jest kolorowa książeczka z informacjami w kilku językach  na temat pochodzenia i powstania tego smakołyku. Zapłaciliśmy za nią coś w okolicach 2.5 €

Przekąski
Gdy wyruszaliśmy w dłuższą trasę czy na plażowanie zamiast kanapek staraliśmy się zabierać ze sobą ciekawsze produkty do przekąszenia. Hitem wyjazdu okazały się chipsy z platanów o minimalnym składzie i genialnym smaku. Były też całkiem tanie (poniżej 1 €) i bardzo syte.

Kolejną ciekawą przekąską są empanadas i empanadillas (małe empanady), które można dostać praktycznie w każdej piekarni czy markecie w dziale z pieczywem. Opcje, które widzicie na zdjęciu są dość małe i kosztują w granicach 0.5 € - 1 € za sztukę. Popularne są także empanadas w wersji ogromnej, wyglądające jak duży placek czy tarta przykryta ciastem (te kosztują 5 € do 7 €). Empanada to drożdżowe ciasto z wytrawnym nadzieniem, kształtem i smakiem często przypominająca nasze pieczone pierogi. Jeśli chodzi o wnętrze, udało nam się znaleźć tylko te z mięsnym farszem oraz klasyk, który można dorwać prawie wszędzie - tuńczyk. Hiszpanie uwielbiają empanadas nadziane tuńczykiem :)

Gdzie dobrze zjeść i co zamówić?
Wybranie dobrej restauracji może być dość dużym wyzwaniem. Na Teneryfie bardzo popularna jest funkcja ,,naganiacza'', czyli osoby. która zachęca do odwiedzenia restauracji zaczepiając przechodniów, opowiadając im o menu i wręczając ulotki. Bez określonego planu łatwo się skusić na namowy takiego kelnera, bo często bywają uparci jak domokrążcy. Najlepszą opcją jest oczywiście stare dobre ocenianie restauracji po liczbie klientów, ale polecałabym też skorzystać ze strony tripadvisor.com, żeby upewnić się, że restauracja ma dobre opinie i nie skończymy na płukaniu żołądka. Niestety, nam zdarzyło się dość nieprzyjemnie naciąć na knajpę, której wcześniej nie sprawdziliśmy: na nieszczęście wybraliśmy stolik zaraz obok okien do kuchni i skutecznie odstraszył nas dźwięk brzęczącej mikrofali. Plusem było to, że nie zamawialiśmy żadnych dań mięsnych czy ryb, więc tragedii nie było, ale nauczona doświadczeniem radziłabym sprawdzić miejsce na spokojnie zanim zdecydujemy zostawić w nim swoje pieniądze. 

Idąc do kanaryjskiej restauracji koniecznie trzeba spróbować papas arrugadas czy papas canarias, czyli małych, pieczonych ziemniaczków podawanych z dwoma rodzajami sosu mojo: mojo verde (mojo zielone) i mojo rojo (mojo czerwone). Średnio kosztują od 3.5 € do 5 €, ale porcja jest tak duża, że ja sama nie byłam w stanie jej skończyć, więc jako przekąska powinna być idealna do podziału na 2 osoby. Mojo to typowy kanaryjski sos, który w każdej knajpie smakuje inaczej. Czasem zbliża się konsystencją do pesto, czasem do kremowego dressingu sałatkowego. Można go kupić w każdym sklepie, a rodzajów jest naprawdę sporo: z kolendrą, z szafranem, z chili. Jeśli lecicie samolotem i nie możecie wpakować słoika mojo w bagaż podręczny idealną pamiątką z podróży jest sucha mieszanka ziół i przypraw do mojo, do której w domu wystarczy dodać oliwy, soku z cytryny i sos mamy gotowy :)

Osobiście nie przepadam za owocami morza i większością ryb, więc nie skorzystałam za bardzo z oceanicznych dobroci, ale jeśli szalejecie za krewetkami, małżami i ośmiorniczkami to paella con mariscos jest punktem obowiązkowym na Waszej kulinarnej liście! To potrawa na bazie ryżu, pełna owoców morza, szafranu i oliwy. Dla odważnych - czarna paella z atramentem kałamarnicy. Porcja paelli jest zwykle tak duża, że spokojnie najadają się nią 2 osoby. Jeśli chodzi o ryby to moim zdaniem dużo lepszy wybór restauracyjny niż mięso, które jest na wyspie stosunkowo drogie. Wystarczy sprawdzić która restauracja ma świeży asortyment i niezapomniane wrażenia smakowe gwarantowane.


Naszym ulubionym rozwiązaniem było chodzenie do knajpy na... przystawki. Zamawialiśmy kilka potraw i dzieliliśmy się nimi, żeby każdy miał okazję spróbować przeróżnych hiszpańskich specjałów. Przyjemnym zaskoczeniem były croquetas, czyli krokieciki w chrupiącej panierce, z nadzieniem naturalnym i szpinakowym. Próbowaliśmy potem znaleźć podobne krokiety w markecie, ale nic z tego - kupne zdecydowanie nie dorastały do pięt restauracyjnej wersji. Muszę Wam też polecić dwa genialne sosy, które zostały podane do krokietów i deski serów, czyli allioli (kataloński sos czosnkowy) i frutos secos, czyli słodko-cierpka konfitura.

Tortilla to absolutny mistrz ceremonii jeśli chodzi o hiszpańskie tapas zachęcam Was do spróbowania jeśli lubicie omlety, ziemniaczki i cebulę. Można ją zamówić w każdej restauracji, choć nawet jeśli mamy ochotę na jedzenie na szybko znajdziemy ją w sklepowych lodówkach ze świeżymi produktami. Nie zachęcam do wcinania potraw z plastikowego pudełka przez cały wyjazd, ale potraktowałabym ją jak mrożone pierogi - opcja na szybko, coś ciekawego i całkiem smacznego. Najlepszą tortillę jaką jedliśmy dorwałam w piekarni - sprzedawali lekko ciepłe, duże kawałki tortilli zawinięte w papierową serwetkę. Była przepyszna i bardzo tania!


A może śniadanie w kawiarni? Hiszpańskim zwyczajem polecam skoczyć na churros z czekoladą i dobrą kawę. Lokal serwujący churros to tzw. churrería i często od samego rana jest pełen mieszkańców. Churros to paluchy z parzonego ciasta smażone w głębokim tłuszczu, obsypane cukrem, podawane z czekoladą do moczenia. Przepyszne! Można też moczyć je w kawie, są równie dobre. Jako napój braliśmy klasyczne café con leche, czyli przepyszną kawę z mlekiem. Ciekawostką była dla mnie mała kawka cortado leche y leche, która jest połączeniem mocnego espesso, zwykłego i skondensowanego mleka. Piekielnie słodka i mocna, ale daje mnóstwo energii. 
UWAGA: w kawiarniach pełnych nativów, w których nie widziałam żadnego turysty zauważyłam ciekawą przypadłość - brak menu, o podanych cenach nie wspominając. Przecieraliśmy oczy ze zdziwienia, kiedy klienci wchodzili do kawiarni jak do siebie do domu i składali zamówienia z marszu a'la ,,Mamo, zrób mi kanapkę i kawę''. 

Aaaa... drogo tam?
Dużo osób po przyjeździe pyta czy Teneryfa ,,jest droga''? Odpowiedź jest zawsze tak samo irytująca: to zależy. Głównie od tego czy jesteśmy gotowi na przygotowywanie sobie części posiłków w domu, czy chcemy każdy z posiłków jeść ,,na mieście''. Czy zależy nam na tym, żeby jeść to co w domu, czyli płatki kukurydziane i jajecznica na śniadanie, czy jesteśmy w stanie otworzyć się na nowe smaki i spróbować świeżego pieczywa z hiszpańską oliwą i guacamole, na lunch objeść się do syta bananami a na obiad spróbować kanaryjskich pieczonych ziemniaczków z sosami mojo. Wiadomo - najtaniej jest jeść lokalnie i w sezonie, więc żeby zaoszczędzić i przywieźć ze sobą dużo nowych doświadczeń kulinarnych polecałabym jeść tak hiszpańsko jak to tylko możliwe :)
Oto kilka przykładowych cen z restauracji :)


Kanaryjska uczta w domu:
Ciągłe wychodzenie do restauracji faktycznie może troszkę nadszarpać budżet, i choć fajnie jest zjeść coś przygotowanego przez szefa kuchni, popularną tradycję tapas można odwzorować w domu czy hotelu za dużo mniejsze pieniądze. Wszystkie wcześniej podane składniki można świetnie wykorzystać w przygotowaniu śniadania na świeżym powietrzu czy kolacji ze znajomymi. Do tego dorzucam kilka naszych ulubionych, hiszpańskich wędlin, dwa smaczne sery i ulubione wina :) 

Wiem, że miało być samo jedzenie, ale wrzucam bonusowo kilka wspomnień z Loro Parku ;) Jeśli będziecie mieli okazję - serdecznie polecam, niesamowite miejsce!

Etykiety: